sobota, 28 grudnia 2013

"Co widać i czego nie widać" - Frederic Bastiat

Zbiór dwunastu problemów z jakimi zmierzył się Frederic Bastiat w omawianej książce - Co widać i czego nie widać. Polecam wszystkim początkującym ekonomistom, jak i tym, którzy chcą poznać twórczość autora. Książka krótka, ale zmienia pogląd na wiele spraw. Zmusza do myślenia, czego raczej państwu socjalistycznemu nie jest na rękę. Z czasem stając się coraz bardziej aktualną pokazuje w ten sposób absurd "państwa" a raczej jego dzisiejszej roli. Cięte i trafne uwagi są jedną z mocnych stron tej pozycji. Można odczuć czytając książkę, że faktycznie autor wychował się między innymi na twórczości Adama Smitha, ale właśnie to dzięki niemu i Say'owi ugruntował swoją wiedzę i poglądy.

Przechodząc do meritum, każdy ekonomiczny problem jest rozważany w przyjętym założeniu: korzyść jednej strony jest tym co widać, szkoda spowodowana drugiej stronie jest tym czego nie widać. Korzyści jednej strony są najczęściej uzyskiwane w najbliższym czasie - na krótką metę, ale już skutki tych pomysłów objawiają się najczęściej po dłuższym czasie. Państwo, które ma w ręku ustawodawstwo jest poważnym kąskiem dla różnych grup interesu, którym jest na rękę, aby rząd zmienił prawo jak najkorzystniej pod ich działalność.

Żadne wydatki państwa nie biorą się z powietrza. Każde zapewnienie o gwarantowanej pracy, darmowym nauczaniu, organizacji robót publicznych, utrzymanie licznego wojska, rządowe gwarancje stabilnych cen czy kupno niesprzedanych plonów przez rolników - oznaczają sięgnięcie do kieszeni podatnika. A co zostanie wydane przez rząd najczęściej nie jest dobrze spożytkowane przez okradanego obywatela. Jednak to obywatele są najlepiej zorientowani w tym co chcą i wiedzą najlepiej jak i na co wydać swoje ciężko zarobione pieniądze.
Trafność argumentów i lekka forma ukazania socjalistycznych sofizmatów dla szerszego grona odbiorców powodują, że jest to dzieło nieocenione. Mającym niedosyt i chęć poznania szerszego punktu widzenia proponuję inną książkę autora - Prawo. Poza tym jako kontynuację wątku zapoczątkowanego przez Bastiata, polecam książkę spod pióra Henry'ego Hazlitta - Ekonomię w jednej lekcji.
W obu pozycjach - Bastiata jak i wspomnianej już Ekonomii w jednej lekcji wątek zaczyna się od mitu zbitej szyby. Dla niektórych ludzi zbicie szyby oznacza rozwój gospodarczy, ponieważ trzeba wydać pieniądze na szklarza i w ten sposób dajemy mu zarobić. Jednakże zysk szklarza widać, ale straty przez poszkodowanego (przykładowo piekarza) i innego przedsiębiorcy, na którego dobra czy usługę by wydał pieniądze - nie widać. Gdyby szyba nie została zbita, piekarz mógłby kupić sobie garnitur u krawca. W ten sposób miałby i szybę i garnitur, ale musi się zadowolić jedynie naprawionym oknem. A co by było, gdyby tak wszystkim wybić szyby w mieście? Wtedy byłby szybszy rozwój gospodarczy? Oczywiście szklarz na tym interesie dorobi się znacznie większych pieniędzy kosztem innych przedsiębiorców, do których te pieniądze nie trafią. Zysk szklarza widać, straty innych przedsiębiorców nie widać. A co by było, gdyby spalić całe miasto? Wszyscy w ten sposób będą mieli zajęcie, aby je odbudować?
W dzisiejszych czasach sprawa już nie wygląda tak prosto, jak dawniej. Ale można zauważyć, jak wygląda przerzucanie pieniędzy od jednych grup interesu do innych. Gdzie jedni tracą to inni mogą zyskać. Jednakże nie można zapomnieć, że gospodarka nie jest statycznym tworem, gdzie zawsze jedni tracą a inni zyskują. Podobne zasady wyznawali merkantyliści w bilansie handlowym (państwo musi mieć dodatni bilans, aby mogło się rozwijać). Nie można też pominąć kwestii złożonej gospodarki, gdzie nawet model "co widać a czego nie widać" zaprezentowany przez Bastiata może okazać się niewystarczający i niekompletny przy niektórych problemach. Z takimi uogólnieniami myślowymi należy uważać przy rozważaniach ekonomicznych. Trzeba spojrzeć na daną sytuację z różnego punktu widzenia. I nie chodzi mi tu akurat o typowe przykłady niszczenia czyjegoś mienia w imię wzrostu gospodarczego.
Na zakończenie napiszę, że ciekawie rozwija koncepcję Hazlitt we wspomnianej wyżej Ekonomii w jednej lekcji. Nie kieruje się zasadą, że jedna strona traci druga zyskuje, ale raczej, żeby problem rozpatrywać w całości a nie we fragmentach. Jest raczej zwolennikiem przyjęcia patrzenia na problemy w ujęciu długookresowym, aby mogli wszyscy skorzystać, a nie krótkookresowym, gdzie mogą zyskiwać jedynie grupy interesu, lub zyski są tylko krótkotrwałe i nie widać efektów, które jeszcze nie nastąpiły.

piątek, 27 grudnia 2013

Struktura produkcji (1)

Chciałbym dziś poruszyć temat struktury produkcji. Przyjrzę się pokrótce modelowi neoklasycznemu i austriackiej szkoły ekonomii. Artykuł opiera się o wiedzę z książki Marka Skousena - "Strukturę produkcji", oraz innych autorów szkoły austriackiej. Za wszelkie nieścisłości i niedopowiedzenia z góry przepraszam. Większość schematów jest stworzona właśnie w oparciu wspomnianej pozycji Skousena. Nie mam przy sobie tej książki, więc nie mam żadnych odnośników do niej zawartych w artykule. Z czasem postaram się uzupełniać ten opis, a ewentualne nowości wprowadzę w drugiej odsłonie kolejnego artykułu

Austriacka teoria struktury produkcji (wstęp)

Najpierw skupię swoją uwagę na tym, czym jest omawiana gospodarka. Otóż za gospodarką kryje się produkcja, czy to dóbr czy usług. Gdyby nie było czego produkować, nie mielibyśmy żadnej gospodarki. Za produkcję odpowiedzialni są ludzie, którzy przetwarzają materię dostępną na ziemi w użyteczne dobra, aby mogli je kupić inni ludzie. Cała produkcja, począwszy od wydobycia surowców, kończąc na dobrach ostatecznych przeznaczonych do konsumpcji, nazywamy strukturą produkcji. W dzisiejszych czasach słyszy się jednak błędne teorie, jakoby wzrost popytu przez konsumentów, powoduje wzrost gospodarczy. Jest to błędne założenie, które bierze się z błędnie skonstruowanego miernika jakim jest PKB. Błąd ten wziął się prawdopodobnie również ze złego spojrzenia na strukturę produkcji. Teorie w ekonomii mają to do siebie, że gdy zostaną błędnie przedstawione, to już budowanie na nich kolejnych przyniesie jedynie namnożenie się błędów.

Według austriackiej szkoły ekonomii struktura produkcji wygląda następująco:



Jest to tak zwany trójkąt Hayeka, pokazujący, że struktura produkcji nie jest wcale homogeniczna (jednorodna) jak przyjmuje szkoła neoklasyczna. Dodatkowo jak widać w modelu tym występuje czas. Bez ujęcia czasowego oraz uproszczenia w strukturze produkcji zaczęły wyrastać błędne teorie jak grzyby po deszczu. Powyższy model jest jednak znacznym uproszczeniem. Najczęściej całe ujęcie austriackiego modelu (nazywanego przez Skousena modelem ASP) rozpatruje się w ujęciu rocznym a co za tym idzie - całą produkcję wytworzoną w tym okresie. W dalszej części zaprezentuję modele struktury produkcji według austriackiej szkoły i zebrane w całość przez Marka Skousena. Więcej informacji można uzyskać z jego wspomnianej książki: "Struktura produkcji". Poza tym chciałbym jeszcze zaznaczyć, że nie do końca wiem, czy te modele są w pełni poprawne i w jakim stopniu oddają sytuację gospodarki, jednakże bardziej do mnie przemawiają od neoklasycznego modelu równowagi AD/AS.



Strzałka z oznaczeniem (A) pokazuje kierunek wytwarzania produktów a strzałka (B) kierunek przepływu pieniędzy a więc i też wartościowania wytworzonych dóbr. A więc z tego modelu wynika, że poniesione koszty nie kształtują ceny. Według Rothbarda przeszłe koszty nie mają wpływu na teraźniejsze ceny. Jednakże koszty teraźniejsze mają wpływ nie na przyszłą cenę, ale ilość produkowanego dobra. "Po wytworzeniu produktu koszt nie ma wpływu na jego cenę[1]". Wobec sprzedaży po cenie rynkowej nie ma alternatywy. Decyzja o poniesieniu kosztu zostaje podjęta przed produkcją.

Ważną sprawą jest również odpowiednie uszeregowanie dóbr w strukturze produkcji. Austriacka szkoła ekonomii przedstawia sprawę, aby je uszeregować od najwyższego rzędu (wydobycie surowców) poprzez coraz to niższe rzędy, aż do najniższego - dobra konsumpcyjne. Więc jeśli dobro produkcyjne A jest bardziej oddalone od finalnej sprzedaży od dobra produkcyjnego B, jest po prostu dobrem wyższego rzędu.

Strzałki na poprzednim rysunku dla uproszczenia były oznaczone jako (A) i (B), jednak Skousen nazywa je wektorami ASV (wektor podaży) i ADV (wektor popytu) więc dalej będę trzymał się tej terminologii. Inaczej mówiąc wektor ASV reprezentuje zagregowaną podaż a wektor ADV zagregowany popyt. Wektor ASV stara się przystosować do zmian (poprzez działania producentów), jakie zachodzą w popycie ze strony konsumentów (wektorze ADV). Na poniższym wykresie są przedstawione uproszczone wektory naniesione na model ASP:

Wektory z powyższych dwóch wykresów nakładając się równolegle na siebie utworzą równowagę rynkową, zaprezentowaną na poniższym schemacie (str.243 "Struktura produkcji"):

Więc jak napisałem, na powyższym rysunku mamy przedstawioną równowagę popytu i podaży dóbr według modelu ASP we wszystkich etapach struktury produkcji (w przeciwieństwie do jednego punktu równowagi stosowanego przez mikroekonomiczny model równowagi rynkowej AD-AS). Nałożone na siebie wektory ASV i ADV z poprzedniego rysunku, oznaczać będą równowagę. Nie będę jednak wchodził na razie w szczegóły dotyczące równowagi rynkowej. Jeśli nie ma równowagi, wektory będą się rozbiegały w kierunkach zależnych od zagregowanego popytu i podaży poszczególnych etapów struktury produkcji. Zaprezentowany wykres ASP nie tylko odnosić się musi do całej gospodarki. Równie dobrze można nim zaprezentować poszczególne gałęzie produkcji, czy też ostateczne towary konsumpcyjne.

Świąteczne szaleństwo kupowania

Dalej przejdę do samego PKB, który upraszczając, liczy się wzorem: C + I + G (konsumpcja + inwestycje + wydatki rządowe). PKB liczy wartość gospodarki metodą dodaną - tylko dobra konsumpcyjne (na drugim wykresie pokazany jest etap, który liczy właśnie PKB). Przy tworzeniu tego wskaźnika zwrócono uwagę, że licząc wszystkie wydatki w strukturze produkcji, powstanie problem podwójnej księgowości. Jednak jak już można zauważyć, uwzględniając jedynie wydatki konsumpcyjne, z oczu zatraca nam się reszta struktury produkcji. Nie pokazuje nam wszystkich nakładów, jakie muszą wnieść przedsiębiorcy, począwszy od wydobycia surowców aż po sprzedaż finalnych produktów. Więc jeśli uwzględni się również wydatki na innych szczeblach struktury produkcji, okaże się, że inwestycje mają przewagę nad konsumpcją.

Stąd mamy błędne przekonanie o tym, że im większy popyt konsumpcyjny, tym gospodarka rozkwita nam coraz więcej. A jak widać sprawa struktury produkcji nie jest prosta do wytłumaczenia. Trzeba pamiętać, że jest to fałszywy pogląd wynikający z błędnej interpretacji struktury produkcji i opartych o nie błędnych mierników. Jeśli w mediach po raz kolejny powiedzą wam, że gospodarka ma się znacznie lepiej, ponieważ Polacy więcej kupowali w święta w tym roku aniżeli w poprzednim, nie jest to poprawna odpowiedź.

Rząd stymulując popyt konsumpcyjny, powoduje, że wstrzymuje się postęp gospodarczy. Najwyższe szczeble w strukturze produkcji ulegają skurczeniu się, ponieważ zwiększony popyt konsumpcyjny służy jednie zwiększeniu produkcji dóbr finalnych. Jest mniej pieniędzy zaoszczędzonych i zainwestowanych w postęp technologiczny czy wydłużenie struktury produkcji. Gdy wczesne etapy struktury produkcji nie mają wystarczających środków na podtrzymanie swojej produkcji, czy też na inwestycje, powoduje to ich skurczenie się. Na wykresie poniżej można zauważyć sytuację, gdy zbyt duży jest popyt konsumpcyjny, oddziałujący na strukturę produkcji przez dłuższy czas, najczęściej stymulowany nienaturalnie przez rząd. Wysokość oszczędności natomiast nie jest w stanie podtrzymać etapów wydobycia surowców i produkcji dóbr wyższego rzędu na aktualnym poziomie.

Szary kolor prezentuje nową sytuację etapów produkcji po zaistnieniu omawianego czynnika popytowego. Czerwona linia pokazuje nową równowagę na rynku. Jest to przedstawienie ogólnej struktury gospodarki. Jedne etapy mogą się rozwijać a inne być narażone na spadki produkcji. Rządowe stymulowanie konsumpcji tworzy nienaturalne proporcje we właściwych potrzebach popytowych i przenosi w sektory bardziej zyskowne przedsiębiorców, którzy wycofując się z mało zyskownych sektorów. Według Skousena jest jednak mniej niebezpieczne od wzrostu inflacji. Problemem może okazać się jak wspomniałem zastój gospodarczy zamiast cykli koniunkturalnych. Kolejny rysunek ukazuje jak może wyglądać na wykresie ten fakt[2].



Rothbard przedstawia ten problem w 2 tomie Ekonomii wolnego rynku. Sam popyt konsumpcyjny bez oszczędności nie byłby w stanie utrzymać struktury kapitałowej. Aby powstawały nowe produkty, muszą być poczynione inwestycje z zaoszczędzonych pieniędzy. Popyt konsumpcyjny jest jedynie zwieńczeniem produkcji w gospodarce. Zmniejszenie się popytu konsumpcyjnego nie jest więc tożsame z depresją gospodarczą, czy osłabieniem rozwoju[3]. Przez neoklasyczny model podziału na produkcję i konsumpcję, można utożsamiać konsumpcję ze wzrostem gospodarczym. Jeśli w gospodarce pieniądza fiducjarnego nie ma na widoku kryzysu, ale prognozuje się poprawę sytuacji na rynku, spadek wydatków konsumpcyjnych najczęściej objawia się wzrostem oszczędności, a co za tym idzie spadkiem stopy procentowej. Łatwiej jest o kredyt i inwestycje, potrzebne do rozwoju całej struktury produkcji. Zwieńczeniem inwestycji są nowe produkty. Na kolejnym wykresie jest przedstawiona zależność konsumpcji i oszczędności w gospodarstwach domowych.


Chciałbym teraz zwrócić krótko uwagę na działanie oszczędności i konsumpcji. Według powyższego modelu ostateczny etap jest sprzedażą konsumentom finalnych dóbr (tzw. dóbr niższego rzędu). Pod modelem napisałem, że część dochodu gospodarstw domowych idzie na konsumpcję, a reszta na inwestycje, które pozwalają na rozwój wyższych etapów produkcji (bardziej oddalonych od sprzedaży dóbr konsumpcyjnych). Oczywiście dochód ze sprzedaży dóbr przez przedsiębiorstwo również można podzielić na konsumpcję i dalsze inwestycje w swoją firmę, ale nie będę tym teraz się zajmował. Przedstawiony dylemat oszczędności do konsumpcji na wykresie nie oddaje całości struktury produkcji. Przyznam szczerze, że sam do końca w tym miejscu nie wiem jak przejrzyściej to przedstawić. Jak uda mi się pogłębić wiedzę na ten temat postaram się to przedstawić w kolejnych odsłonach. Idąc dalej, oszczędności są inwestowane. Pozyskiwanie pieniędzy na inwestycje działa w różne sposoby, ale zawsze musi pochodzić z oszczędności. Mogą to być oszczędności własne, wzięcie kredytu czy też zyski ze sprzedaż akcji. Oszczędności nie skierowane na inwestycje (trzymane w tak zwanej skarpecie) są jedynie odroczoną w czasie konsumpcją. Im więcej oszczędzamy tym bardziej wektor podaży i popytu ASP robi się "stromy". Im wydobycie surowców czy produkcja są bardziej oddalone od finalnej sprzedaży dóbr, tym bardziej potrzebują pieniędzy, aby mogły się rozwijać. Są również bardziej narażone na wahania inflacyjne. Bowiem muszą dłużej czekać na dotarcie do nich pieniędzy. Według teorii austriackiej stymulowanie gospodarki podażą pieniądza powoduje, że inwestycje są lokowane w nieodpowiednie sektory produkcji, a następnie często okazuje się, że muszą zostać zaprzestane, ze względu na brak środków. Ale nie będę tego rozwijał, gdyż może poświęcę zagadnieniu cykli koniunkturalnych osobny artykuł.

Jako, że wszystkie etapy produkcji (od surowców do sprzedaży konsumentom) do tej pory były ukazywane jako jednorodne. Przedstawię przykład Skousena na długość okresów w sektorze dotyczącym przemysłu chlebowego[4]:



Mimo, że na pewno nie jest kompletny, a sam nie zastanawiałem się jak mógłby wyglądać dokładniej, spróbuję go uporządkować. Okres A będzie trwał od posiania pszenicy aż do jej zbioru. Zmielenie ziarna na mąkę będzie obejmował okres B a w okresie C nastąpi wypiek chleba i następnie jego ostateczna sprzedaż. Mimo, że nie jest to typowe uporządkowanie, to można zauważyć, że czas gra dużą rolę w gospodarce. Jedne etapy trwają długo a inne krótko. Pora zarzucić neoklasyczne modele bezczasowe dotyczące struktury produkcji.

Ekonomia mainstream

Na koniec pozwolę sobie na krótką interpretację modelu struktury produkcji według szkoły neoklasycznej.


Z mikroekonomicznego punktu widzenia model ten mniej więcej dobrze ukazuje siły kierujące popytem i podażą. Dla pojedynczego przedsiębiorstwa za krzywą podaży kryje się wszelka konkurencja firm oferujących swoje dobra / usługi, a po stronie popytu zainteresowanych konsumentów. Według Skousena jednak model ten nie nadaje się na makroekonomiczne przedstawienie struktury produkcji. Nie powinno się przedstawiać modelu, który zakłada konkurencję rynkową firm. Struktura produkcji stanowi całość gospodarki, w której odbywa się mikroekonomiczna konkurencja firm. Sama w sobie nie ma z czym konkurować. Drugim ważnym elementem, którego nie przedstawia makroekonomiczny model neoklasycznej szkoły jest czas. Porzucenie czasu spowodowało błędne spojrzenie na strukturę produkcji i błędne teorie nie tylko w wydaniu szkoły neoklasycznej ale i również monetarystycznej. Podaż pieniądza oddziałuje na całą strukturę jednakowo. A tak naprawdę za każdym razem wzrost inflacji oddziałuje inaczej na etapy struktury produkcji. Według mojej wiedzy nie da się tego w żaden sposób dokładnie przewidzieć. Idąc dalej w modelu neoklasycznym cały kapitał jest jednorodny a struktura produkcji dzieli się na produkcję i konsumpcję. Z tego modelu dalej tylko o inne błędy dotyczące cykli koniunkturalnych czy mierników dochodu narodowego. Jest on po prostu zbyt zagregowany. 

W kolejnych artykułach będę starał się rozwijać niektóre koncepcje dotyczące struktury produkcji. W tym również postaram się również ująć minusy na jakie napotyka ów model. Artykuł można potraktować jako promocję wspomnianej już parę razy pozycji: "Struktura produkcji" Marka Skousena.

------------
[1] Rothbard M.: Ekonomia wolnego rynku tom 2; str. 35; 
[2] Skousen M.: Struktura produkcji; str. 369, 378-382;
[3] Ibidem, str. 98-105;
[4] Skousen M.: Struktura...; str. 191;

piątek, 13 grudnia 2013

Siła nabywcza pieniądza a średni poziom cen

Chciałbym krótko przedstawić czym jest siła nabywcza pieniądza oraz wyjaśnić nieporozumienia z utożsamianiem jej ze średnim poziomem cen. Poza tym wtrącę też parę słów jaką rolę pełni pieniądz w klasycznym ujęciu.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że w omawianych przykładach dotyczących pieniądza, musi być on w pełni wymienialny na złoto, srebro bądź inny warty uwagi surowiec. W przeszłości pieniądzem były również tytoń, cukier, ryby czy też muszelki kauri. Ale w tym artykule nie będę skupiał się na historii pieniądza. W gospodarce opartej na pieniądzu fiducjarnym jak i w gospodarce opartej na standardzie złota pojęcia: średni poziom cen oraz siła nabywcza pieniądza mają to samo znaczenie. Sens przykładów w stosunku do tych pojęć pozostanie ten sam w obu typach gospodarki. Założenie o stu procentowej wymienialności na złoto zostało specjalnie wprowadzone, aby zaprezentowane przykłady miały sens merytoryczny. Poza tym musiałbym wprowadzać co jakiś czas jakieś wyjątki w regule związane z pieniądzem fiducjarnym. Zanim przejdę do siły nabywczej pieniądza, czym jest więc siła nabywcza dobra? Mówi ona nam, ile na rynku będziemy mogli kupić za jedną jednostkę dobra - innego dobra. Pokażę to na poniższym przykładzie.

Przypuśćmy, że na rynku barterowym siła nabywcza zegarka ABC wyniesie 1/20 konia, 990 sztuk gwoździ, bądź 6 kg ryb. Na podstawie tego systemu cen możemy z kolei powiedzieć, że siłą nabywczą 1 konia będzie 20 zegarków, 19800 sztuk gwoździ czy 120 kg ryb. Jak widać z tego przykładu, gospodarka barterowa jest mało wydajna. Dlatego na przestrzeni wielu wieków najlepszym surowcem na pieniądz okazało się złoto.

Pieniądz jest dobrem, który służy nam do ułatwienia transakcji. Jak każde inne dobro, również i on ma swoją siłę nabywczą na rynku. Ekonomia podażowa mówi, że jeśli chcemy coś kupić, najpierw musimy coś wytworzyć (wytworzone dobro musi mieć wartość użyteczną dla innych aby móc je sprzedać). Upraszczając, krawiec musi uszyć kurtkę, aby móc kupić buty od szewca. Gdyby się dogadali poza rynkiem pieniężnym, to wymieniliby się towarami bez pomocy pieniądza. Tak samo, jak pożyczamy pieniądze na zakup auta, to tak naprawdę pożyczamy auto. Pieniądz ułatwia jedynie spłatę pożyczonej rzeczy w czasie. W ten sposób ceteris paribus komuś saldo musi ubyć (na udzieloną pożyczkę) a komuś się zwiększyć (poprzez zakupione auto).

Rozszerzając powyższy przykład o pieniądz, załóżmy, że zegarek ABC jest wart 50 zł. Jeśli chcemy sprzedać zegarek ABC i na rynku możemy otrzymać za niego 50 zł, to jego cena nabywcza (cena nabywcza jednostki dobra = cena pieniężna) wynosi właśnie 50 zł. Jeśli koń jest warty 1/20 zegarka, to jego cena nabywcza będzie wynosić 1000 zł (20 zegarków musimy mieć jeśli chcemy kupić 1 konia, a więc 20 zegarków * wartość zegarka - 50 zł). W takim razie dochodząc do ostatecznej konkluzji, siła nabywcza jednej jednostki pieniężnej (1 zł) wynosi 1/50 zegarka ABC, 1/1000 konia czy niecałe 20 sztuk gwoździ. Jak widać siła nabywcza jednostki pieniężnej wyraża cenę pieniężną za jaką kupimy ilość danego dobra[1].

Teraz przejdę do pojęcia średniego poziomu cen. Jest ono odpowiednikiem średniej ceny wszystkich dóbr w gospodarce. Już w tym stwierdzeniu widać, że różni się od opisanej definicji siły nabywczej pieniądza. Jeśli cena 1 konia wzrośnie o 5% a 1 zegarka ABC spadnie o 2%, widać, że siła nabywcza jednostki pieniężnej w stosunku do konia spadnie (pierwszy przykład wydaje się zabawny, ale można powiedzieć, że możemy kupić o 5% mniej konia za tą samą jednostkę pieniądza, bądź posługując się urealnionym przykładem, mając odłożoną kwotę na 20 koni, będziemy mogli ich kupić już 19, po wzroście ceny o 5%). Siła nabywcza jednostki pieniądza w stosunku do zegarka wzrośnie. Dodatkowo można jeszcze zauważyć, że siła nabywcza 1 zegarka ABC w stosunku do 1/20 konia zmieni się o 7%. Jeśli w takim razie średni poziom cen dla tych dwóch dóbr wzrośnie, to nie możemy powiedzieć, że siła nabywcza jednostki pieniężnej zmaleje w stosunku do obu dóbr (koni i zegarków).

Gdy rośnie popyt na pieniądz (przy niezmienionej podaży), jego siła nabywcza rośnie i za jednostkę pieniądza można kupić więcej produktów, a gdy spada ceteris paribus, siła nabywcza maleje. Natomiast gdy dochodzi do zwiększania się podaży pieniądza fiducjarnego przez rząd, staje się go więcej w obiegu, a to z kolei poskutkuje wzrostem cen dóbr. Jeśli pieniądzem byłyby muszelki kauri, to wzrost ich podaży poprzez ich wyszukiwanie przez coraz większą liczbę ludzi spowodowałoby nadmiar podaży nad popytem. Siła nabywcza muszelek kauri spadnie, a ceny innych dóbr ceteris paribus zaczną rosnąć.

W gospodarce rządzonej przez pieniądz fiducjarny, jedni ludzie będą więcej tracić na inflacji a inni mniej. Wszystko zależy w jakiej odległości są od wpuszczanego pieniądza na rynek oraz jakie kupują dobra. Można by uznać, że średni poziom cen rośnie dla wszystkich tak samo, jednakże dla każdego człowieka czy gospodarstwa domowego siła nabywcza pieniądza w stosunku do innych dóbr zmienia się inaczej. Ja jakoś nie jestem przekonany w stosunku do określania średniego poziomu cen w całej gospodarce a następnie rzucaniem że wszyscy tracą tyle samo na inflacji. Dodam też, że ustalanie średniego poziomu ceny dla poszczególnych dóbr też nie jest o wiele lepszym rozwiązaniem. Ktoś przecież musi ustalić co w danym koszyku się znajdzie, ale czy dla innej osoby ten koszyk będzie miał wartość to już jest sprawa subiektywna. Każdy ma inną skalę wartości i kupuje inny zestaw dóbr. Lepszym odzwierciedleniem jest patrzenie na zmiany cen poszczególnych dóbr (chleba, mleka, samochodów). Wtedy każdy może zrewidować ile traci na procederze inflacyjnym na przestrzeni wybranych lat.

Najważniejsi ekonomiści reprezentujący szkołę klasyczną nie popełniali raczej tego błędu. Jak widać łatwo wtedy o błąd w rozumowaniu, że koszty z inflacji ponoszą wszyscy podobne. Po więcej informacji odsyłam do "Ekonomii wolnego rynku" Rothbarda. Aby nie być gołosłowny, można otworzyć wyszukiwarkę i poszukać o sile nabywczej pieniądza. Na pewno dużo stron będzie powtarzało ten błąd w definicji i wytłumaczeniu.

[1]Rothbard: Ekonomia wolnego rynku, tom 1; str.379-385

środa, 11 grudnia 2013

"Inflacja. Wróg publiczny nr 1" - Henry Hazlitt

Ciekawa pozycja w dorobku Hazlitta. Dla rozpoczynających przygodę z ekonomią może okazać się nieco trudna do przyswojenia ze względu na niektóre pojęcia i sformułowania. Na problem ten mogą napotkać m.in. podczas analiz danych oraz różnic pomiędzy szkołą austriacką a innymi monetarystami (np. szkołą Chicagowską czy Keynesistami).
Książka składa się z dwóch części: podejścia ogólnego do inflacji oraz inflacji z bliska. W pierwszej części jak sama nazwa wskazuje autor przytacza podstawowe pojęcia i problemy dotyczące problemu. Więc z kolei bardziej obytym czytelnikom w tematyce wolnorynkowej może wydawać się nieco "senna". Druga część jest już bardziej rozbudowana jeśli chodzi o omawiane zagadnienie. Więc w dalszej części mini-recenzji przedstawię co można w niej znaleźć.

Autor często przedstawia i analizuje historię. Dokładniej jaki wpływ miały wydarzenia na przyszłe ukształtowanie polityki rządów oraz jaki jest jej wpływ na gospodarkę. Z ważniejszych wydarzeń przedstawionych w publikacji przez autora można zaliczyć hiperinflację w Niemczech po I wojnie światowej - jako wyostrzonego przykładu, jak zachowuje się inflacja i do czego może doprowadzić; czy Bretton Woods - gdzie ważył się przyszły kierunek świata, jeśli chodzi o system monetarny.

Zaczynającym przygodę z ekonomią, książka wydaje się dobrym uzupełnieniem pozycji Rothbarda zatytułowanej: "Złoto banki, ludzie - krótka historia pieniądza". Przykładem jest fakt, że Rothbard nie wspominał w niej na jakiej zasadzie funkcjonował klasyczny standard złota w latach 1815-1914. U Hazlitta można dowiedzieć się na przykład, że był oparty o system cząstkowej rezerwy i jaki był tego skutek. Odchodząc od porównań, w książce jak wspominałem, są częste nawiązania do monetarystów. Autor daje do zrozumienia skutki błędów w takim podejściu do sprawy. Przedstawia ilościową teorię pieniądza Irvinga Fishera, która jest istnym "pogwałceniem" różnych zasad ekonomii. Innym całkowicie błędnym założeniem jest też krzywa Phillipsa, w której bezrobocie spada wraz z podniesieniem się inflacji. Hazlitt kwituje więc, że niech inflacja skoczy do powiedzmy 50% a zaczniemy żyć w bogactwie. Te i inne zasady są często wychwalane na uniwersytetach przez wykładowców a następnie nam wpojone jako jedyna, najlepsza opcja zarządzania państwem (gospodarką). Oprócz tych dwóch przykładów, autor pokazuje również inne, błędne założenia, którymi kierują się monetaryści, oraz wychodzi im na przeciw naprawdę ciekawymi argumentami. Dodam jeszcze, że Hazlitt często uzasadnienia swoich wywodów opiera o dane statystyczne.

W omawianej "Inflacji" bardzo ciekawe wydają się dwa ostatnie rozdziały. Może dlatego, że poglądy autora w końcu wyłaniają się jakby z mgły. Oprócz tego można przeczytać o jego przemyśleniach na temat aktualnego systemu monetarnego i jakby miał ewentualnie wyglądać. Jeśli chodzi o system monetarny autor ma zbliżone poglądy z Rothbardem jak i większością austriaków. Ostatni rozdział jest również poświęcony polemice z niektórymi błędnymi tezami Hayeka.

Książka posiada też pewne niedociągnięcia nie tylko ze strony samego autora. Zdarzały się drobne błędy językowe w druku. Natomiast Hazlitt mimo tytułowej inflacji, mógłby przedstawić bardziej rozbudowany problem deflacji. Jak dla mnie zdarzały się również tezy, które nie do końca do mnie trafiały. Jednak można je policzyć na palcach jednej ręki.

Polecam wszystkim, którzy nie chcą być manipulowani przez wszelkiej maści lobbystów. Szerzenie demagogii wśród ekonomistów i polityków jest już tak popularne, że trzeba wziąć się za siebie, powiedzieć stanowcze nie i zmienić ten stan rzeczy chwytając chociaż parę książek związanych z tematyką wolnorynkową czy historią myśli ekonomicznej.

Recenzja pochodzi ze strony: http://zasadyekonomii.blogspot.com/